środa, 20 października 2010

Właściwie nic nowego (czyli - trzeba by ruszyć, tylko czym?)

Codziennie kiedy wbiegam minutę po czasie do czekającego na mnie pociągu, kiedy piąty raz znajduję ten sam piąty raz z rzędu zgubiony szalik lub kiedy nabita w bibliotece kara w cudowny sposób znika, albo z pomocą dobrych ludzi udaje mi się zrealizować 128 projektów w 7 dniowym tygodniu :) zastanawiam się ile jeszcze zmieści się w moim tygodniowym limicie szczęścia...(?!) Właściwie nie wiem, czemu ten limit miałby być tygodniowy, a nie na przykład roczny czy miesięczny. Jednak niefarty niewątpliwie zdarzają się, więc na pewno limit nie jest życiowy... Dlatego też co poniedziałek zaczynam liczenie od nowa i tym sposobem poniedziałki lubię bardziej niż niedziele. Tłumaczę chyba sobie tak pokrętnie brak własnego wpływu na okoliczności, ale dzięki temu częściej czekam, niż żałuję...

Limit szczęścia przewidziany na zeszły tydzień okazał się całkiem spory. Ponieważ jednak znaczny jego procent skupił się w poniedziałek i skondensował się w trzech literach przed nazwiskiem - przypomniały mi się pewne dwie piosenki "edukacyjne" :D przyłapane ostatniego dnia Bluesa Nad Bobrem (to warsztaty były przecież - czyli też edukacja).

Na początek "Studia" :) które jednak kiedyś się w końcu kończą, co stwierdzam z żalem, a przy okazji wszystkich nadal walczących z pierwszym rokiem pozdrawiam entuzjastycznie ;)



A na koniec, z dedykacją dla tych, którzy kontemplują słodki moment postudiowego bezrobocia - Piosenka o Zakładaniu Prywatnych Działalności Biznesowych, o Wyższości Edukacji i o Tym Czego Należy Wówczas Używać Przede Wszystkim (uwaga - bez cenzury) ;)