wtorek, 25 maja 2010

Już wiosna - czas na postęp :)

Prowadziłam jakiś czas temu kilkudniowe szkolenie z aktywizacji zawodowej dla bezrobotnych pań z pewnej małej miejscowości, na zlecenie pewnej lokalnej firmy szkoleniowej. Ostatniego dnia przyjeżdża na podsumowanie zajęć szefowa biura, która załatwiała ze mną wszystkie formalności, razem z panem prezesem firmy. Już po wyjściu grupy wspomniana pani przedstawia sobie nawzajem mnie i prezesa:
- Pani Basiu, nie wiem czy pani miała okazję poznać, to jest właśnie pan prezes.
Ja dyplomatycznie:
- No chyba jeszcze nie miałam okazji, naprawdę bardzo mi miło, nazywam się...
A pan prezes:
- A właśnie, że pani miała okazję. Ostatnio na spotkaniach z poezją śpiewną grałem na klawiszach w zespole, który występował zaraz po pani. - A kiedy zobaczył moje oczy szerokie jak pięciozłotówki dodał: - Ale się pani nie przejmuje, u nas w firmie wszyscy mają dwa życia... :D

_______________________
Przypomniała mi się ta historia, kiedy znalazłam ostatnio w internecie pewną ciekawostkę.

Kto kojarzy Andrzeja Bachledę polskiego narciarza alpejskiego, najmłodszego z trzech znanych Andrzejów Bachledów-Curusiów, olimpijczyka w barwach Polski i Francji, trzykrotnego mistrza Polski w slalomie...?
Dokładnie ten sam - to aktualnie 35-letni malarz, gitarzysta i tekściarz :)
Ma na koncie już wiele wystaw i dwie autorskie płyty:
2. "Time ruins" - wydana niedawno, angielskojęzyczna, w klimacie retro-swingowo-bluesowym, dixielandowym wręcz chwilami, ale kiedy się dobrze przysłuchać to w wokalu i gitary słychać też zaśpiew folkowy
1. "Od Gibraltaru do Tatr" - pierwsza płyta, wyśpiewana po polsku, francusku i hiszpańsku (to już wszystkie języki, którymi biegle włada Andrzej B.), która jest jakimś niezwykłym, zaskakującym połączeniem folku polsko-zakopiańskiego, dźwięków latynoskich, flamenco i jazzu... :)

Heh... dwa życia to mało :)

Oto najlepszy numer z płyty "Od Gibraltaru do Tatr":


Niechby już w końcu była wiosna... taka pozytywna, słoneczna, trochę zwariowana, śpiewająca ptakami i pachnąca wiatrem, przejażdżkowa, spacerowa, przysiadająca na ławce w parku... Naprawdę - w dowolnym mieście.

czwartek, 20 maja 2010

"POD SŁOŃCE" i pod wiatr...

Bacówka w Jamnej już za pierwszym razem zrobiła na mnie magiczne wrażenie. Tym razem (drugim) było podobnie - przemiłe, gościnne miejsce i uroczy gospodarze. W dodatku naprawdę silni i cierpliwi, jak na cały ten wiatr, który trwającemu przy niej Festiwalowi po drodze (a zwłaszcza z soboty na niedzielę) w oczy wiał...

Festiwal miał miejsce 15 maja 2010. Chociaż nazwany przez bacówkowego szefa Adama (sprawcę zamieszania) "Pod słońce" - przekornie był raczej zimny i mokry :) Ale na szczęście piosenka turystyczna, jak już zdążyłam się przekonać, jest odporna na deszcz :) a w błocie pod sceną da się nawet tańczyć zarówno w kaloszach jak i na bosaka. Żeby Nie Piekło przeniosło tam swoją sceniczną energię i rozkręciło niezłą potańcówkę.

Z resztą na scenie energii przez cały czas nie brakowało.
To jest akurat nagranie z tegorocznej Yapy, ale piosenka właściwa - od niej pochodzi nazwa Festiwalu. Oczywiście pojawiła się razem z Tomkiem J. także tym razem na Jamnej :)


Powszechne przemoczenie sprawiło, że przez pewien czas towarzysko-gitarowa atmosfera kryła się trochę po kątach pijąc grzane piwo, jedząc doskonały bigos bacy :) susząc nogi przy ognisku i owijając się ciepłym śpiworem. Jednak jak się okazało dotarła w końcu nawet do Chatki Włóczykija, kiedy to wszedł tajemniczy gość w czapce i powiedział tak:
"Naprawdę chciałby człowiek iść spać, ale normalnie nie może... No po prostu musi grać." :D
A potem usiadł przy stole i zaśpiewał tak:

Można zgadywać kto śpiewał i grał, i kto akompaniował siedząc z boku poza kadrem :)
(oczywiście osoby obecne wówczas przy tym samym stole zostają wykluczone z konkursu)
Zapomniałam wcześniej dodać, ale - ma się rozumieć - jest przewidziana nagroda niespodzianka! ;)




W nocy zrodził się całkowicie niezależnie w kilku głowach nadzwyczajny pomysł, który zaowocował cudownym obudzeniem nas na czas przez Justynę, pierwszą damę bacówki :) a następnie takimi oto wydarzeniami w niedzielny poranek.






Właśnie w jamneńskim Kościele p.w. Matki Bożej Niezawodnej Nadziei u ojców Andrzejów (Dominikanów) zastała nas wiadomość o tragedii, która wydarzyła się w nocy w bacówce...
Zakończyliśmy więc Festiwal w taki właśnie pełen symboliki i głębi sposób.

poniedziałek, 10 maja 2010

Wieczór "w tym mieście z pretensjami"

Piątek w Opolu, wieczorny powrót przez rynek -> no i dzieje się to, za co najbardziej uwielbiam to miasto! :) - wojewódzkie, ale jednak małe, no to i trochę prowincjonalne i "z pretensjami" - miasto, w którym właśnie mieszkam.

Mijam więc pewną znaną i lubianą pubokawiarnię ;) a w kawiarnianym 'ogródku' siedzi sobie zaprzyjaźniona ze mną dziennikarka. Sama siedzi. Jak się okazuje jej towarzysz musiał na chwilę szybko wybiec coś załatwić - więc się przysiadam. Nie mija nawet chwila, kiedy podchodzi znajomy gitarzysta. My mówimy, że za chwilę znikamy, a on się upiera: "Nigdzie nie idźcie, bo ja się tu umówiłem z kolegą"
heh... A kolega - jak się okazało - też znajomy. :)
Jak to śpiewała kiedyś Grażyna Łobaszewska: "...i łapie felling bez okazji wieczór, i któż by przeczuł, że ten wieczór błyśnie tak" :)

Przybyły znajomy to niezwykły opolski BARD i moja wielka inspiracja - Krzysztof Nurkiewicz. Jeśli od jakiejś postaci zaczynać opowieści o tych, którzy w poetycko muzycznym świecie zrobili na mnie inspirujące wrażenie, to właśnie od Nurkiewicza będzie idealnie. Nie chodzi o to, że trafił do tego grona jako pierwszy, ale na pewno trafił z wielką mocą. No a poza tym - w końcu to opolanin :)
A oto moja najulubieńsza z jego piosenek, o takich właśnie kawiarnianych opolskich klimatach:


Krzysiek mówił mi nie raz:
"Na co czekasz, czemu nie jedziesz na 'ten' festiwal i na 'tamten' przegląd?"
A ja mu mówiłam:
"Nieeeee, jeszcze nie czas, muszę być lepiej przygotowana ...pojadę za rok."


Kiedyś mi mówił o fascynującej mnie piosence pewnego innego znajomego barda:
"Poproś, żeby Ci ją wypożyczył i sama ją śpiewaj, skoro dobra i taka dla Ciebie ważna"
A ja pełna wątpliwości mówiłam:
"Ale ja jeszcze do niej nie dorosłam..."

Mówi mi też zawsze:
"Wyjeżdżaj stąd, jedź się rozwijać w bardziej przyjazne miejsce, nie bierz ze mnie przykładu."
Ja uparcie jak dotąd odpowiadam:
"Kiedy mnie tu jest na razie naprawdę dobrze."

A teraz co mi mówi?: "Jedź na OPPę!"
Ja w szoku: "Cooo? Jaaaa? Na OPPę? ...??? Przecież ja jeszcze nie jestem gotowa!"
No a on do mnie tak: "Ty już wcale nie masz tak dużo czasu, taka młoda to Ty już nie jesteś w tym muzycznym świecie, lata mijają i się starzejesz..."

Heh... i miej tu człowieku autorytety... to ci zawsze zrobią zamieszanie w głowie.

czwartek, 6 maja 2010

Zwycięska Poetycko-Muzyczna Bitwa pod Gorlicami... :)

Działania bitewne rozpoczęły się o godzinie 8:00 dnia 1-go MAJA 2010 na terenie Opola. Nic wówczas nie wskazywało na to, że szalony bieg na orientację połączony z ucieczką przed prowadzącymi ekspansywne działania terytorialne Batalionami Majówkowymi, doprowadzi samotną opolską Kompanię Poetycko-Muzyczną po Złoty Gryf gorlicki. Jednak pomimo 40 kilometrów nieudolnej walki z czasem i bezradności niestrudzonych nawigatorów, Kompania dotarła w końcu do centrum walk, gdzie czekały już od rana ze wsparciem siły ŻebyNiePiekielne. Tam wspólnie stanęli na straży od lat Gorlicom nieobcej troski o literaturę kulturę i sztukę narodową.

Zagrzewana do walki okrzykami i wystrzałami ręcznymi entuzjastycznej garstki, opolska Kompania w ostatniej chwili i rzutem na taśmę stoczyła (pod okiem mistrzów) dzielny zwycięski bój.


Przez cały czas trwania wyprawy wojownicy poddani byli nielekkim próbom BŁĄDZENIA i SZUKANIA. Jednak gdy dzień chylił się już ku zachodowi wspólnie odnaleźli wreszcie gorlicką przystań,
gdzie spoczęli by nabrać sił, słuchając jakże adekwatnych słów i dźwięków poznanych tam pieśniarzy:




Rankiem 2-go MAJA Pierwszy Turystyczny Pułk Samochodowy złożony z czterech Kompanii Wokalno-Intrumentalnych, wyruszył ku wzgórzom Przemyśla, wdrapując się w okolicach południa na Zniesienie pod Kopiec Tatarski. Tam, zbunkrowani w nowo wybudowanym amfiteatrze, podczas trwającego Jarmarku do późnych godzin nocnych ćwiczyli wędrowne pieśni bojowe.


Dalej na terenie Przemyśla trwały już jedynie działania hotelowo-pokojowe i stabilizacyjne, które ostatecznie dnia 3-ego MAJA 2010, we względnej CISZY i niemalże DOMowej atmosferze, doprowadziły do zdobycia Baszty Zamkowej. Tam, pomimo ekstremalnych warunków pogodowych, została chóralnie odśpiewana ta jakże doniosła pieśń.





Gdy w końcu Turystyczny Pułk Samochodowy (tym razem złożony z sześciu Kompanii) dotarł do miejsca popasu na granicach miasta, zanim jeszcze nastąpiło rozgrupowanie szeregów, strażnik tradycji leśnych Mistrz Ceremonii herbu Ruda Wiewiórka, wspominając wspólną walkę w trudzie i chłodzie, odśpiewał rzewną pieśń zakończeniowo-ocieplającą... ach :)




A oto i ostatnia, podsumowująca grupowa warta honorowa na murach miasta... :)