wtorek, 18 stycznia 2011

"Kiedy umrę kochanie...", czyli poezją nazywanie rzeczy po imieniu

Janusz Radek ma swoich wielkich fanów i zwolenników, jak i równie wielkich krytyków. Oczywiście - rzecz gustu. Dla mnie urok jego głosu bardzo zależy od doboru repertuaru, ale talentu nie można mu odmówić. Poza tym cenię go za to, co moim zdaniem należy mu przyznać niezależnie od gustów, że często podejmuje się wykonywania bardzo trudnych, ale i niezwykłych piosenek. Moje niedawne odkrycie (choć w wykonaniu Radka to już dosyć stara sprawa) to piosenka do równie niezwykłego tekstu Haliny Poświatowskiej:

Kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem smutnym

Czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
naprawisz co popsuł los okrutny

Często myślę o tobie
często pisze do ciebie
głupie listy - w nich miłość
głupie listy - w nich uśmiech

Potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie

Patrząc w płomień kochanie
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym

A ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest
i który chłodny



Kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem smutnym

Czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
naprawisz co popsuł los okrutny

Często myślę o tobie
często myślę do ciebie
głupie listy - w nich miłość
głupie listy - w nich uśmiech

A ty nie pozwól przecież
żebym umarła w świecie
który ciemny jest
i który chłodny



Niezwykła po prostu od pierwszego wrażenia - tekst, głos, nie mówiąc już w ogóle o aranżacji. Jednak jej magia jest jeszcze w jednej tajemnicy... Zupełnie zmienia się perspektywa słuchacza i całkiem inaczej zaczyna się odbierać ten utwór, po odkryciu, że Poświatowska napisała ten wiersz po śmierci swojego męża.

"minąłeś
minęłam
już nas nie ma
a ten szum wyżej
to wiatr
on tak będzie jeszcze wieczność wiał(...)"



Zastanawia mnie dlaczego to mężczyźni najczęściej śpiewają Poświatowską, kiedy tyle u niej przemijania... Czy bardziej boją się go boją, czy może wręcz przeciwnie - bardziej są z przemijaniem pogodzeni? Czy to stąd, że mają większą niż kobiety potrzebę zostawienia czegoś znaczącego po sobie...? Czy może jeszcze inaczej - może po prostu mają większą świadomość ulotności spraw, mniejszą skłonność do gromadzenia, większą potrzebę życia teraźniejszością i uchwycenia chwili...
I znów tajemnica...

"Gdy śmierć jest największym niebezpieczeństwem, pokłada się nadzieję w życiu; ale gdy się zna jeszcze straszniejsze niebezpieczeństwo, pokłada się nadzieję w śmierci."
— Søren Kierkegaard

czwartek, 13 stycznia 2011

Na początku było SŁOWO...

Słowo to przeważnie zdecydowanie za mało. Jednak od słowa zaczyna się wszystko i ono też potrafi wiele spraw zakończyć. Jak nieodwracalne zaklęcie zmienia bieg wydarzeń, zmienia człowieka.



Jest taki rodzaj słów, które w samej swojej istocie (niezależnie od okoliczności) mają wielką wagę. Jest takich niewiele, ale to rodzaj słów, których nie można wypowiadać z byle powodu i bez przemyślenia, bo zarówno w wypowiadaczu, jak i w odbiorcy zostawiają ślad, po którym rzeczywistość już nigdy nie będzie taka sama. Istnieją pewne sformułowania w naszym języku, które kiedyś były zarezerwowane dla absolutnie wyjątkowych sytuacji. Dziś jesteśmy atakowani informacyjnym szumem, słyszymy o wiele za dużo. Te "wyjątkowe" zwroty wówczas powszednieją nam, osłuchujemy się z nimi, tracą w naszych uszach i ustach swoją wagę i moc.
Myślę, że ludzie dzisiaj dużo częściej niż kiedyś mówią bez zastanowienia...

Słyszałam już wiele słów niepotrzebnych, mówionych za wcześnie lub za późno, niezadbanych, deklaracji bez pokrycia. Czasem naprawdę dziwi mnie dlaczego ludzie najpierw rzucając w przestrzeń, tak ot dla frajdy, pod wpływem chwili "wielkie" słowa, a potem te same słowa mówiąc w momentach przełomowych z wielką powagą i namaszczeniem - są zaskoczeni jeśli wtedy nie chce im się od razu wierzyć...



POSTANOWIENIA NOWOROCZNE
(nawet jeśli śmiesznie brzmiące, bo postanawiane już nie pierwszy raz...):

1. NIE RZUCAĆ SŁÓW NA WIATR

2. NIE UFAĆ WIATROWI SŁÓW...

niedziela, 2 stycznia 2011

Zmrużone oczy Waglewskiego

Kilka dni temu, przed samym końcem roku, w telewizji polskiej, natknęłam się na "Jasne Błękitne Okna". To niezwykły polski film o przyjaźni, poświęceniu, stracie. Maczał w nim palce Bogusław Linda, więc ogólny klimat (nawet nie oglądając) można sobie wyobrazić - problem poważny, dramat, przedstawiony w sposób bezkompromisowy, życie balansujące na granicy marzeń i rozczarowań, żartu i tragedii.
Jednak tu ma być nie o filmie, tylko o piosence. Zachwyciła mnie kończąca film "Kobieca Piosenka" Wojciecha Waglewskiego, śpiewana przez Nosowską (tytuł zaskakuje, prawda? :) czyżby to jedyna kobieca piosenka Waglewskiego?)

Poszukiwania doprowadziły mnie do zupełnie innego tropu. Odkryłam, że muzyka Waglewskiego pojawiła się już nie raz w polskim kinie, a między innymi w pewnym bardzo mądrym i ważnym dla mnie filmie...
"Zmruż oczy" - to tytuł i utworu i obrazu - nie wiem czy widziałam kiedykolwiek bardziej malownicze zdjęcia i więcej "przestrzeni" w kinie.



Spokój był tu, cisza od jakiegoś czasu i jakby pustka.
Więc po prostu wracam sobie do pisania od nowego roku (i oby już jak najczęściej) wiedząc, że "rzeczy nie mijają tylko przesuwają się przed oczami", i że skoro zdecydowaliście się chociaż raz tutaj ze mną posiedzieć, to ja już zawsze będę tu siedziała z Wami :) tylko może czasem trochę bledsza... no i wiedząc, że:

"jest czas na słowa
jest czas milczenia
jest czas być w słońcu
jest czas być w cieniu
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy

jest czas by pytać
jest czas by wiedzieć
jest czas by śnić (...)
jest czas by widzieć
między chwilami
to czego nie ma
a jest"