środa, 20 października 2010

Właściwie nic nowego (czyli - trzeba by ruszyć, tylko czym?)

Codziennie kiedy wbiegam minutę po czasie do czekającego na mnie pociągu, kiedy piąty raz znajduję ten sam piąty raz z rzędu zgubiony szalik lub kiedy nabita w bibliotece kara w cudowny sposób znika, albo z pomocą dobrych ludzi udaje mi się zrealizować 128 projektów w 7 dniowym tygodniu :) zastanawiam się ile jeszcze zmieści się w moim tygodniowym limicie szczęścia...(?!) Właściwie nie wiem, czemu ten limit miałby być tygodniowy, a nie na przykład roczny czy miesięczny. Jednak niefarty niewątpliwie zdarzają się, więc na pewno limit nie jest życiowy... Dlatego też co poniedziałek zaczynam liczenie od nowa i tym sposobem poniedziałki lubię bardziej niż niedziele. Tłumaczę chyba sobie tak pokrętnie brak własnego wpływu na okoliczności, ale dzięki temu częściej czekam, niż żałuję...

Limit szczęścia przewidziany na zeszły tydzień okazał się całkiem spory. Ponieważ jednak znaczny jego procent skupił się w poniedziałek i skondensował się w trzech literach przed nazwiskiem - przypomniały mi się pewne dwie piosenki "edukacyjne" :D przyłapane ostatniego dnia Bluesa Nad Bobrem (to warsztaty były przecież - czyli też edukacja).

Na początek "Studia" :) które jednak kiedyś się w końcu kończą, co stwierdzam z żalem, a przy okazji wszystkich nadal walczących z pierwszym rokiem pozdrawiam entuzjastycznie ;)



A na koniec, z dedykacją dla tych, którzy kontemplują słodki moment postudiowego bezrobocia - Piosenka o Zakładaniu Prywatnych Działalności Biznesowych, o Wyższości Edukacji i o Tym Czego Należy Wówczas Używać Przede Wszystkim (uwaga - bez cenzury) ;)

niedziela, 26 września 2010

Poezja - tym razem w Dolinie - i o tym czego do poezji potrzeba niezależnie od wysokości nad poziomem morza...

Rzekł raz Michał Łangowski, w ramach komentarza moich poczynań festiwalowych:
- My wiemy, że śpiewanie poezji to dolina, ale żeby tak od razu festiwal po imieniu nazywać... ;D

Pomylił się na szczęście, bo poezja na Dolinie Poetyckiej zdecydowanie doliny nie sięgnęła, ani żadnej innej niziny, a tym bardziej depresji! ;) Jak na "poezję" to było dziarsko, buntowniczo, chwilami wręcz kabaretowo :) Nie było to może miejsce, gdzie Poezja wypełnia powietrze, ...mam też drobne wątpliwości czy wypełnia widownię i kulisy..., ale scenę - na pewno tak! Jednak sama Warszawa okazała się dosyć nam odległa - może jeszcze, a może w ogóle...
Pozostały szczególne dwa wspomnienia.
Pierwsze damskie ze sceny - Justyna Panfilewicz - najlepszy moim zdaniem głos z Doliny (dosłownie i w przenośni) ;) no i przede wszystkim nowe dla mnie "nie-turystyczne" oblicze Łodzi (nie ujmując oczywiście nic a nic temu turystycznemu, bo wielbię je wielce i niezmiennie! ;*). Oto i "Walczyk" z tekstem Agnieszki Osieckiej, w wykonaniu Justyny:

Drugie wspomnienie jest męskie i zakulisowe - Waldek Pawlikowski - bard i jego niepokorna jak zwykle twórczość. Piosenkę (jego moją ulubioną) można było oczywiście usłyszeć też na scenie :) dużo bardziej pasowała jednak do tej oto sytuacji:

[Znowu KONKURS :)
Kto zgadnie, kto się tam tak w międzyczasie do picia "po ojcu" przyznaje? ...przeszkadzając mi zresztą w rejestrowaniu, no ale cóż, takie prawo śpiewania w sytuacjach wieczorno-piwnych, że właściwie nie ma ono praw... :) dlatego ów deklarujący picie głos "z zaświatów" serdecznie pozdrawiam!]


"Trudno tak na trzeźwo jest zmienić świat w poezję..." - PRAWDA czy FAŁSZ?
Myślę sobie, że można być pijanym na wiele sposobów i różnymi rzeczami. :) A w ramach pieczątki na tej refleksji - wiersz, który znalazłam całkiem niedawno.


Władysław Broniewski

"Poeta i trzeźwi"

Bije czarna godzina,
Czarny wiersz się poczyna.
Dajcie mi ludzie trzeźwi,
Szklankę mocnej poezji,
Szklankę mocnego wina.

Łypią trzeźwi znad kufla:
„Dobrze, niech się nam uchla,
poczekamy do świtu,
czy zażąda kredytu?”
Brzęk! Stoi czarna butla.

Wypiłem do dna z gniewem,
upiłem się i śpiewam,
wkoło łypią ponuro,
nikt nie nuci do wtóru,
drugą szklankę nalewam.

Wasze zdrowie przytomni!
nie podchodźcie wy do mnie:
gdy tę szklankę wypiję,
to was wierszem zabiję,
a chcę o was zapomnieć.

Obstąpili mnie wkoło,
a ja trzyma się stołu,
trzecia szklanka wypita,
i stół rusza z kopyta,
lecę w gwiazdy i wołam:

„Witaj, piękna przygodo!
Witaj gwiezdna pogodo!”
Wplątany w włosy komet,
chwytam cienie Andromed,
patrzę w Łuny twarz młodą.

Gwiazdy, gwiazdy przepuśćcie,
pieśni szukam w tej pustce,
wylewam z butli czarnej
wino w pył planetarny,
ale milczą czeluście…

I ocknąłem się rano,
twarz miałem krwią zalaną,
trzeźwi nade mną stali,
bili mnie i pytali
co za wino dostaną?

Odrzekłem: „W jednej piersi
mieści się świat najszerszy,
gdy się miłość poczyna,
tej mi trzeba, nie wina,
i bez niej nie ma wierszy”

czwartek, 16 września 2010

Muzyka w kolorze blue.... [Polski Dzień Bluesa]

Blues zawsze gdzieś we mnie grał i był mi bliski. Są tacy, którzy mówią, że to mocno słychać, ale są i tacy, którzy mówią, że to dobrze, że nie słychać tego za bardzo... :) Staram się mieć dystans do jednego i do drugiego. Nigdy nie próbowałam na siłę nikogo przekonywać do jakiegoś stylu w muzyce. To przecież byłoby coś w rodzaju przekonywania do uczuć - sugerowanie, że się powinno coś czuć lub nie powinno... Zupełnie bez sensu.
Dlatego też coraz bardziej przekonuję się do tego, że blues to jednak jest stan umysłu. Chociaż z drugiej strony można by to powiedzieć też o jazzie, o funky, o folku, rocku, soulu, czy poezji... o wielu wielu innych muzycznych przestrzeniach. Muzyka w końcu wypływa gdzieś z bardzo bardzo głęboka.



Czemu o bluesie akurat dziś? Otóż właśnie 16 września (w rocznicę urodzin B.B.Kinga) Polskie Stowarzyszenie Bluesowe ogłosiło Ogólnopolski Dzień Bluesa - już piąty.
Trójka przez cały dzień grała in blue, a wieczorem w Studiu im.Agnieszki Osieckiej odbył się koncert "W hołdzie Tadeuszowi Nalepie". Cudny! Breakout odkryłam na nowo tego lata, a właściwie przede wszystkim Mirę Kubasińską. Bo Mirą zaraziło mnie pewne szalone dziewczę rodem z Bieszczad :) ...A było to tak:



I jeszcze jedna - tym razem w oryginale:


Miejsce, które widać na nagraniu, to oranżeria w Zamku Kliczków k. Bolesławca. Tam w sierpniu odbył się XX Festiwal Blues Nad Bobrem, a w trakcie festiwalu warsztaty muzyczne. 180-ciu warsztatowiczów zgromadzonych na terenie zamku, niezwykli wykładowcy (24h na dobę w tym samym zamku), wszędzie muzyka, koncerty, jamy (ten na nagraniu to wersja bardzo kameralna, a codziennie niezły ruch był też na dużej scenie). Coś takiego nie zdarzyło mi się chyba nigdy wcześniej. Ilość wrażeń, ludzi i dźwięków ciężka do ogarnięcia nawet przez całe 10 dni.Ale największe szaleństwo odbywało się w Królewskim Apartamencie... Naprawdę chwilami serce traciło nam łączność z rozumem... Całe życie z wariatami! :) To było najwspanialsze drużynowe śpiewanie na świecie - "radość nie zapomina o tych, którzy zapominają o sobie", prawda? Przez tą radość, szanowne wariaty ze zdjęcia, będę za Wami tęsknić jeszcze długo długo długo...

[Dygresja będzie - ale dla mnie to spore odkrycie ostatniego roku, może dwóch. Jeżeli ktoś chce żeby to, co robi muzycznie brzmiało chociaż w miarę, chociaż trochę profesjonalnie, to musi się tego nieustannie uczyć, a najlepiej -> uczyć od mistrzów. Jak sportowiec, który - owszem - ma talent, ma pasję, startuje w zawodach i jest oklaskiwany przez kibiców, ale mimo tego - spędza codziennie długie godziny na treningach.]


Blues Nad Bobrem to wydarzenie, które tworzy historię i kształtuje naprawdę szczególne środowisko artystyczne. Przez te 20 lat przewinęła się przez niego taka masa sławnych artystów, że ciężko wszystkich wymienić... No a przede wszystkim - jak głosi wspomnieniowy reportaż - panuje tam "niezwykły duch bluesa, który łamie wszelkie bariery, łączy ludzi i zagrzewa serca..." Jeśli tylko możecie - przyjeżdżajcie tam koniecznie wszyscy w przyszłym roku! Ja będę. :)

poniedziałek, 6 września 2010

dość jest wszystkiego, dojść można wszędzie... - czyli muzyczna scena na najwyższym poziomie :)

Zdecydowany nadmiar wrażeń i emocji... Jedne jeszcze nie zdążą przeze mnie przepłynąć, a już napływają kolejne. Dlatego, żeby znaleźć złoty środek między wcześniejszymi ciągle nie opisanymi wspomnieniami, a tym co najświeższe - tym razem będzie o wydarzeniu, którego echo grało we mnie chyba najdłużej z wszystkich wtym sezonie...


Tydzień temu w Bukowinie Tatrzańskiej odbyła się Muzyczna Zohylina - III Otwarte Spotkania Artystyczne. Najwyżej położona nad poziomem morza scena, ale poziom wykonawców konkursowych, jak i wieczornych gwiazd też nie pozostawiał niczego do życzenia.


Gwiazdy i Tatry widać ze schroniska Głodówka, jak z żadnego innego miejsca - zapierające dech. Zapierająca dech atmosfera, towarzystwo (doborowe!), wszystkie usłyszane dźwięki, kilka głosów (wcale nie koniecznie śpiewających) które nadal słyszę i pamiętam (głosów akurat dosyć niskich...). Wszystko działo się jednak na takich wysokościach, że prawdę mówiąc ciężko z nich szybko zejść i trwam na nich do dziś :)

Na pierwszym miejscu podium konkursowego Chwila Nieuwagi (a właściwie to trochę ponad podium) :) Zaraz za nimi - my - cudem docierając na czas z "bardzo odległej stacji".
Jak głosi uchwalony przez kworum kodeks wzorowego gracza festiwalowego - kto wygrywa konkurs, ten przegrywa wino... ;)


Oto zagrana na specjalne życzenie piosenka Chwili Nieuwagi - moim zdaniem najbardziej zohylinowa - to pewnie przez jej folkowość. Jednak na scenie została zaprezentowana rok temu.
"Od ostatniej niedzieli"
sł. Jan Kasprowicz



Na najwyższym miejscu podium wariacko-wieczorowego Bartek Z. "Człowiek Kapodaster" :) oraz wszystko to, co podniosło za sobą aż na pierwsze piętro to niewinne z pozoru podnoszenie tonacji...
Na pozycji drugiej - masowe Głodówkowe śpiewanie, prowadzone przez absolutnych mistrzów ceremonii w tej dziedzinie :) do obejrzenia piętro niżej.


Kto spostrzegawczy
mógł wyłapać ten dialog
już w końcówce
poprzedniego filmu:
"Bartek Z:
- A czy ja mogę kołysankę
poprosić? Baaardzo proszę.
Andrzej C:
- Ale nie mam kapodastra..."
A po prawej zaskakujący
efekt tej rozmowy :)

"A kiedy mi przyjdzie..."
sł. M.Konopnicka



Są takie piosenki, które podrywają w kierunku grającego stolika całe zgromadzone w okolicy towarzystwo. To jedna z nich "Piosenka w samą porę" Lubelskiej Federacji Bardów. Tu po lewej fragment w wersji "słoniowej" :) - wspomniani już moi ulubieni mistrzowie wieczorno-piosenkowej ceremonii (prawda że ciężko stwierdzić, który najstarszy?) ;) Towarzyszy im dośpiewujący tłum (jak to tłum - z różną czystością) :)




"Siła złego, więc przy dobrym chcę siedzieć stole(...) Droga może być celem, sama droga jest celem."

Cytując Egona, życzę czytającym co by "nie schodzili z wysokości..." :)
Dla całej Zohyliny ta piosenka:

sobota, 21 sierpnia 2010

Stołki... - czyli niepokojące spostrzeżenia człowieka wytrwale broniącego się przed usadzeniem :)

Poprzednie moje pisanie było o ruchu, to kolejne - dla równowagi - będzie o siedzeniu :) No i z dedykacją dla wszystkich siedzących wygodnie!

Wątek zaczęła moja przyjacielska wizyta w Gdańsku. Przez 3 dni kontemplowałam nieogarnione szwendanie się po starym mieście, w czasie gdy osobniczka przyjacielsko mnie w Gdańsku goszcząca ciężko pracowała (jak ustawa przewiduje) od 9:00 do 17:00.

Szwendając się tak znalazłam wiele tajemniczych niezwykłości, ale największe wrażenie zrobił na mnie "Teatr w Oknie". Tak została nazwana nowa inicjatywa Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Wiedziałam od dawna, że to bardzo kreatywna instytucja, ale jej najnowszy pomysł urzekł mnie ogromnie. Na parterze jednej z kamienic przy ulicy Długiej (po prawej idąc od strony Motławy) znalazłam trzy wysokie okna, wyraźnie od wewnątrz zasłonięte kurtynami. Przed nimi na chodniku stało kilka krzeseł obróconych w stronę okien, a na szybie plakat. Jak się okazało - to właśnie teatr :) dosłownie "W OKNIE". Fantastyczna inicjatywa z gatunku "sztuki wychodzącej na ulicę". W oknach odbywają się koncerty, spektakle, happeningi, performance... Ja trafiłam króką (10 minut) etiudę "Teatru Wielokrotnego Użytku", który - z powodu remontu za teatralnymi oknami - faktycznie wyszedł na ulicę.
Etiuda na dwóch mężczyzn i dwa stołki koresponduje z moim dzisiejszym wątkiem tytułowym, dlatego zachęcam - obejrzyjcie koniecznie:



"Studia poszły gładko. Teraz myślę, żeby zrobić coś jeszcze, że może się przydać.
(...)
W pracy (...) pracy jest mało, za to dużo wnerwiania. Codziennie czysta wyprasowana koszula.
(...)
Z rozrywek - gazety i telewizor.
(...)
Drzewa za oknem zasłaniają mi widok.
Mówiłem w administracji, żeby przycięli, ale nie ma zezwolenia.
(...)
Mięśnie napięte. Oczy zaczerwienione."


Spotkanie z Teatrem w Oknie wywołało we mnie masę różnych przemyśleń i uśmiechów, które sprawiły, że przypomniałam sobie o istnieniu pewnej piosenki kabaretowej. Teatr był nieduży, to i piosenka niewielka - w sam raz na koniec czasu urlopowego ;)



I co Wy na to? :)

środa, 18 sierpnia 2010

"Ruszaj się, ruszaj. Błogosławiony, który idzie.”

Oto jest cytat z książki pt. "Bieguni" autorstwa Olgi Tokarczuk. A trafiłam na nią właśnie z powodu piosenki - piosenki pod tym samym tytułem, granej przez zespół pod tą samą nazwą :)


Dlaczego akurat Bieguni?
Byli to prawosławni starowiercy, którzy uważali, że w świecie przesiąkniętym złem i grzechem zginie człowiek, który stoi w miejscu (żeby nie było, że banalnie zachęcam do turystyki ;) nie mówię tu o dosłownym podróżowaniu!). Według biegunów jedynym ratunkiem przed złem świata jest ciągły ruch, nieustająca podróż. Nie o nich jednak traktuje powieść Tokarczuk. Jest ona zbiorem anegdot o współczesnych ludziach "idących", ludziach "nie znających postoju". Myślą oni o drodze, albo odkrywają nagle, że o niczym innym nie warto myśleć:
"Stojąc na przeciwpowodziowym wale, wpatrzona w nurt, zdałam sobie sprawę, że – mimo wszelkich niebezpieczeństw – zawsze lepsze będzie to, co jest w ruchu, niż to, co w spoczynku; że szlachetniejsza będzie zmiana, niż stałość; że znieruchomiałe musi ulec rozpadowi, degeneracji i obrócić się w perzynę, ruchome zaś – będzie trwało nawet wiecznie."
Wybór życia "w drodze" niesie ze sobą wiele trudności, wrażenie że nigdzie nie jest się na 100%, poczucie bycia ciągle "pomiędzy", wybieranie między bezpiecznym i ciepłym postojem, a chłodnym wiatrem w oczy na drodze, której nie znamy. W "biegunowym" życiu smutek przeplata się z entuzjazmem... Dlatego i w powieści Olgi Tokarczuk jest sporo smutku.
Ważnych jest jednak kilka wniosków, a wśród nich ten, że nie ważne dokąd faktycznie, fizycznie dojdziemy, "celem (...) pielgrzymki jest zawsze inny pielgrzym."

________________________
Kolejna z postaci, których spotkanie w poetycko-piosenkowym świecie zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie - Jarek Augiewicz (bard!) i jego wspomniany już zespół Bieguni. Poznaliśmy się na zeszłorocznych (ostatnich) Bieszczadzkich Aniołach. W wielu przeprowadzonych od tego czasu rozmowach i wymienionych mailach usłyszałam od niego masę mądrych, motywujących, ale czasem i sprowadzających na ziemię słów - teraz zaczynają wydawać efekty :)

Jarek zawsze ostro przykazywał mi nie stać w miejscu;
mówił: "pracuj";
pisał: "nie zmarnuj talentu, bo w dziób!" ;)
Ale najpiękniejsze jego słowa jakie znam to tekst piosenki, napisany w oparciu o w/w książkę:

"Bieguni"

Jeśli nam nie braknie sił, grzech nas nie dogoni,
ciągły ruch zbawieniem jest, zginie ten kto stoi.
Trzeba odkryć nowy ląd, nowe krajobrazy,
tylko ten kto szuka wciąż zmyje grzechów zmazy.
Kiedy w koło fałszu gąszcz droga nas przytuli.
My - współcześni nomadowie - bieguni!

Żeby istnieć trzeba żyć, żeby żyć - wędrować,
trzeba tańczyć, skakać, wciąż rodzić się od nowa,
nad przepaścią chwytać wiatr, utonąć w amoku,
w fizjologii znaleźć sens, w wierze zgubić spokój.
Kłamią o nas, że jesteśmy nowin złych zwiastuni.
My bezdomni koczownicy - bieguni!
Całe życie próbujemy zadać kłam tej prawdzie,
że pytanie ma odpowiedź, a kto szuka - znajdzie.
Kto dogonić chce marzenia musi odkryć siebie,
tu odbierze tęgie razy, a nagrodę w niebie.
Nawet mijający czas wiary w nas nie stłumi.
My współcześni starowiercy - bieguni!

Jeśli prawdy szukać chcesz - w walce ją odkryjesz,
tocz ją ze słabością swą - poczujesz, że żyjesz.
Gdy zrozumiesz prawdę, że zło się czai wszędzie,
pewny bądź, że także ty wnet biegunem będziesz.
Na nieszczęścia i słabości droga cię znieczuli,
w lustrze swoją twarz zobaczysz. Bieguni!



Naprawdę marzy mi się, żeby kiedyś tą pieśń zaśpiewać ...a tymczasem (w czasie tegorocznego festiwalu Kropka w Głuchołazach) dostałam taki oto cudny urodzinowy prezent -> w/w utwór w wersji hotelowo-pokojowej, filmowany przeze mnie amatorsko prosto z szafy ;)


Jest w biegunach coś, co naprawdę rozumiem i czuję... coś mojego, co dzieje się codziennie.
Dlatego nie myślcie, że to był postój sekretnego życia piosenki i że czas najwyższy znowu ruszyć...
ja tu po prostu opowiadam o drodze przebytej w trakcie zwykłego odpoczynku od internetu :))

piątek, 25 czerwca 2010

Opowieść o tym do czego piosence mogą służyć zabytki techniki

Pociągi mają w sobie coś magicznego... a już szczególnie stare pociągi, małe retro dworce i tajemnicze perony :) Gdzie się nie obejrzeć tam pojawiają się w piosenkach, w literaturze, w filmie. Jest w nich jakaś przedziwna metaforyka i atmosfera... Właściwie ciężko to ogólnie opisać ...szum, rytm, muzyka maszyn, wiatr we włosach kiedy się stoi w pociągowym oknie, wielkie dworcowe zegary, ta przedziwna granica między jadącymi, czekającymi czy pracującymi na mijanych polach, jakby im zupełnie inaczej biegł czas... to wszystko robi bliżej nie sprecyzowane, ale na pewno duże wrażenie.

Dlatego też propozycja zaśpiewania na cześć pociągu :) od razu wydawała się sympatyczna, ale żeby aż tak - to się na pewno nie spodziewaliśmy.
Rudy Raciborskie, Zabytkowa Stacja szanownej pani Kolejki Wąskotorowej, no i Święto Szlaku Zabytków Technki - tam właśnie zostaliśmy zaproszeni na koncert przed zmrokiem.
Ze sceny pamiętamy głównie:
- komary (resztka aerozolu starczyła tylko na twarze :/)
- błyskające w oddali pioruny (w połowie koncertu zaczęło padać)
- publiczność ukrytą (którą w związku z tym było słychać - na zmianę z grzmotami - ale nie było widać, co w zestawieniu wymagało od nas nie lada odwagi scenicznej)
- i wyraźnie rozpraszający nas i rozbrajający pojazd, który nagle wyłonił się na zza lokomotywowni, wywołał rozrabiacki błysk w naszych oczach i był pierwszą rzeczą, która przyszła nam do głowy po koncercie... :)



W ten oto sposób my zaprzyjaźniliśmy się z torami, a one zaczęły nieść nas lekko i uznały za swoich. Cała obsługa stacji uznała natomiast za przebyły nasz chrzest bojowy i zanim się obejrzeliśmy schowana przed chwilą lokomotywa znów została doczepiona do wagoników, a my pędziliśmy wąskotorową kolejką przez rudzkie lasy grając, śpiewając, nawet chwilami tańcząc... My byliśmy sprawcami dźwięków, kolejarze i ich goście sprawcami oklasków, okrzyków radości i przemiłej wspólnej biesiady, a kolejka, las, deszcz, wiatr we włosach i strunach i mijające nas gdzieniegdzie samochody - sprawcami magicznego, nierealnego wręcz klimatu i naszych całkiem realnych dreszczy... :)





Serdecznie pozdrawiamy wszystkich pracowników Stacji Kolejki, a także opiekującego się stacją MOKSiRu w Kuźni Raciborskiej na czele z panem dyrektorem Michałem F., widniejącym na zdjęciu w kapeluszu (kto by nie chciał mieć takiego dyrektora, co? - żeby nie było - w jego ręce coca cola) :)
- i dziękujemy!
- i polecamy się na przyszłość!
Jeszcze dziękujemy Bartkowi Kozinie za przysłane materiały, które można tu zobaczyć.
A wszystkim wyżej wymienionym dedykujemy ten oto refren w wagonie zarejestrowany tuż po zaparkowaniu na peronie :)

piątek, 11 czerwca 2010

Czas wyruszyć w drogę... -> czyli festyn z ŻebyNiePiekłem :)

Dokonałam obliczeń statystycznych i wychodzi na to, że 50% moich wpisów tutaj jest związanych z Łodzią, a w co trzecim pojawia się Żeby Nie Piekło... Hmmm...

"FESTYN [od włoskiego 'festino'] - to zabawa, zwykle pod gołym niebem, dla większej liczby osób; publiczna impreza urządzona najczęściej w związku z jakąś uroczystością,
z okazji święta, jubileuszu, ważnego zdarzenia... itd itp" ;)
Ogólnie - lubimy festyny :)

Jubileuszy i ważnych zdarzeń było tym razem kilka, a święto to już sam fakt, że się spotkaliśmy w takim sporym gronie. Chociaż, ŻNP przecież samo w sobie liczy 7 osób, więc jak dodać jeszcze przyległości i przyjaciół, to się ni z tego ni z owego robi impreza publiczna ;)
Tym razem była jednodniowa trasa rekreacycjno-koncertowa różnymi środkami transportu po województwie łódzkim - to jest to, co tygrysy lubią najbardziej (oczywiście na drugim miejscu zaraz po festiwalach) :)
________________________

Chyba do każdego co jakiś czas, ni z tego ni z owego, przychodzi takie poczucie, że kończy się właśnie jakiś etap w życiu i za chwilę zaczyna się nowy. Chociaż... może to tylko jakiś szczególny typ osobowości ma skłonność do ciągłego dzielenia życia na etapy? ...kto wie.

No a kiedy się człowiekowi w głowie roi od piosenek, to znajdzie sobie właściwą i adekwatną do każdego wydarzenia w życiu, zarówno dłuższego etapu, co na każdą niemalże chwilę. No powiedzcie, że ktoś z Was też tak ma!...
Więc ja w tym właśnie kontekście zmianowo-etapowym proponuję taki oto finałowy refren piosenki ŻebyNiePiekła, przyłapany zza kulis w ostatnią sobotę. W tle słychać szaleństwa jakże entuzjastycznej publiczności harcerskiej, która - ku zaskoczeniu całej naszej wesołej festynowej ferajny - okazała się odłamem fanklubu zespołu :)

piątek, 4 czerwca 2010

Piosenka ma swoje historie

Jest w Opolu pewne muzeum - Muzeum Polskiej Piosenki. Ono wie, że piosenka ma swoje historie...
1 czerwca w opolskiej Press Cafe Radiowa :) za na zaproszenie wspomnianego muzeum czytał swoje wiersze i opowiadał te historie Jacek Cygan, z muzyczno-gawędziarskim wsparciem Jurka Filara. Obaj kiedyś współtworzyli nieistniejący już niestety zespół "Nasza Basia Kochana".
Uroczy wieczór!, a tych dwóch panów o duszach pełnych słów i dźwięków stworzyło w Radiowej niezwykły klimat.

Jacek Cygan zapytany przez prowadzącego spotkanie Piotra Furtasa o receptę na dobrą piosenkę, na taką ponadczasową, która będzie aktualna przez lata i będzie poruszała całe pokolenia, powiedział, że nic nie wie o tym, żeby taka recepta istniała, ale nawet gdyby, to i tak "najpiękniejsza w piosence jest właśnie ta niewiadoma, ta tajemnica..." Fascynujące jest obserwowanie jak piosenka nabiera kształtu i formy, i oczekiwanie - przyjmie się, czy się nie przyjmie? chwyci, czy nie chwyci?

Jednak słuchając tej rozmowy uszami początkującego i eksperymentującego tekściarza myślę, że - może nawet niechcący - jednak pewną bardzo ważną receptę Cygan podał w jednej ze wspominanych historii. Otóż opowiadając o swoim spotkaniu, przyjaźni i współpracy z Rynkowskim powiedział mniej więcej tak:
"Pisząc piosenkę - obojętnie czy dla kogoś czy dla siebie - trzeba przede wszystkim wymyślić, wiedzieć, kim wykonawca ma być na scenie". Ten wizerunek musi z piosenką współgrać i tworzyć całość z treścią i formą, wtedy dopiero jest autentyczny, bo piosenka też ma swoją osobowość...

wtorek, 25 maja 2010

Już wiosna - czas na postęp :)

Prowadziłam jakiś czas temu kilkudniowe szkolenie z aktywizacji zawodowej dla bezrobotnych pań z pewnej małej miejscowości, na zlecenie pewnej lokalnej firmy szkoleniowej. Ostatniego dnia przyjeżdża na podsumowanie zajęć szefowa biura, która załatwiała ze mną wszystkie formalności, razem z panem prezesem firmy. Już po wyjściu grupy wspomniana pani przedstawia sobie nawzajem mnie i prezesa:
- Pani Basiu, nie wiem czy pani miała okazję poznać, to jest właśnie pan prezes.
Ja dyplomatycznie:
- No chyba jeszcze nie miałam okazji, naprawdę bardzo mi miło, nazywam się...
A pan prezes:
- A właśnie, że pani miała okazję. Ostatnio na spotkaniach z poezją śpiewną grałem na klawiszach w zespole, który występował zaraz po pani. - A kiedy zobaczył moje oczy szerokie jak pięciozłotówki dodał: - Ale się pani nie przejmuje, u nas w firmie wszyscy mają dwa życia... :D

_______________________
Przypomniała mi się ta historia, kiedy znalazłam ostatnio w internecie pewną ciekawostkę.

Kto kojarzy Andrzeja Bachledę polskiego narciarza alpejskiego, najmłodszego z trzech znanych Andrzejów Bachledów-Curusiów, olimpijczyka w barwach Polski i Francji, trzykrotnego mistrza Polski w slalomie...?
Dokładnie ten sam - to aktualnie 35-letni malarz, gitarzysta i tekściarz :)
Ma na koncie już wiele wystaw i dwie autorskie płyty:
2. "Time ruins" - wydana niedawno, angielskojęzyczna, w klimacie retro-swingowo-bluesowym, dixielandowym wręcz chwilami, ale kiedy się dobrze przysłuchać to w wokalu i gitary słychać też zaśpiew folkowy
1. "Od Gibraltaru do Tatr" - pierwsza płyta, wyśpiewana po polsku, francusku i hiszpańsku (to już wszystkie języki, którymi biegle włada Andrzej B.), która jest jakimś niezwykłym, zaskakującym połączeniem folku polsko-zakopiańskiego, dźwięków latynoskich, flamenco i jazzu... :)

Heh... dwa życia to mało :)

Oto najlepszy numer z płyty "Od Gibraltaru do Tatr":


Niechby już w końcu była wiosna... taka pozytywna, słoneczna, trochę zwariowana, śpiewająca ptakami i pachnąca wiatrem, przejażdżkowa, spacerowa, przysiadająca na ławce w parku... Naprawdę - w dowolnym mieście.

czwartek, 20 maja 2010

"POD SŁOŃCE" i pod wiatr...

Bacówka w Jamnej już za pierwszym razem zrobiła na mnie magiczne wrażenie. Tym razem (drugim) było podobnie - przemiłe, gościnne miejsce i uroczy gospodarze. W dodatku naprawdę silni i cierpliwi, jak na cały ten wiatr, który trwającemu przy niej Festiwalowi po drodze (a zwłaszcza z soboty na niedzielę) w oczy wiał...

Festiwal miał miejsce 15 maja 2010. Chociaż nazwany przez bacówkowego szefa Adama (sprawcę zamieszania) "Pod słońce" - przekornie był raczej zimny i mokry :) Ale na szczęście piosenka turystyczna, jak już zdążyłam się przekonać, jest odporna na deszcz :) a w błocie pod sceną da się nawet tańczyć zarówno w kaloszach jak i na bosaka. Żeby Nie Piekło przeniosło tam swoją sceniczną energię i rozkręciło niezłą potańcówkę.

Z resztą na scenie energii przez cały czas nie brakowało.
To jest akurat nagranie z tegorocznej Yapy, ale piosenka właściwa - od niej pochodzi nazwa Festiwalu. Oczywiście pojawiła się razem z Tomkiem J. także tym razem na Jamnej :)


Powszechne przemoczenie sprawiło, że przez pewien czas towarzysko-gitarowa atmosfera kryła się trochę po kątach pijąc grzane piwo, jedząc doskonały bigos bacy :) susząc nogi przy ognisku i owijając się ciepłym śpiworem. Jednak jak się okazało dotarła w końcu nawet do Chatki Włóczykija, kiedy to wszedł tajemniczy gość w czapce i powiedział tak:
"Naprawdę chciałby człowiek iść spać, ale normalnie nie może... No po prostu musi grać." :D
A potem usiadł przy stole i zaśpiewał tak:

Można zgadywać kto śpiewał i grał, i kto akompaniował siedząc z boku poza kadrem :)
(oczywiście osoby obecne wówczas przy tym samym stole zostają wykluczone z konkursu)
Zapomniałam wcześniej dodać, ale - ma się rozumieć - jest przewidziana nagroda niespodzianka! ;)




W nocy zrodził się całkowicie niezależnie w kilku głowach nadzwyczajny pomysł, który zaowocował cudownym obudzeniem nas na czas przez Justynę, pierwszą damę bacówki :) a następnie takimi oto wydarzeniami w niedzielny poranek.






Właśnie w jamneńskim Kościele p.w. Matki Bożej Niezawodnej Nadziei u ojców Andrzejów (Dominikanów) zastała nas wiadomość o tragedii, która wydarzyła się w nocy w bacówce...
Zakończyliśmy więc Festiwal w taki właśnie pełen symboliki i głębi sposób.

poniedziałek, 10 maja 2010

Wieczór "w tym mieście z pretensjami"

Piątek w Opolu, wieczorny powrót przez rynek -> no i dzieje się to, za co najbardziej uwielbiam to miasto! :) - wojewódzkie, ale jednak małe, no to i trochę prowincjonalne i "z pretensjami" - miasto, w którym właśnie mieszkam.

Mijam więc pewną znaną i lubianą pubokawiarnię ;) a w kawiarnianym 'ogródku' siedzi sobie zaprzyjaźniona ze mną dziennikarka. Sama siedzi. Jak się okazuje jej towarzysz musiał na chwilę szybko wybiec coś załatwić - więc się przysiadam. Nie mija nawet chwila, kiedy podchodzi znajomy gitarzysta. My mówimy, że za chwilę znikamy, a on się upiera: "Nigdzie nie idźcie, bo ja się tu umówiłem z kolegą"
heh... A kolega - jak się okazało - też znajomy. :)
Jak to śpiewała kiedyś Grażyna Łobaszewska: "...i łapie felling bez okazji wieczór, i któż by przeczuł, że ten wieczór błyśnie tak" :)

Przybyły znajomy to niezwykły opolski BARD i moja wielka inspiracja - Krzysztof Nurkiewicz. Jeśli od jakiejś postaci zaczynać opowieści o tych, którzy w poetycko muzycznym świecie zrobili na mnie inspirujące wrażenie, to właśnie od Nurkiewicza będzie idealnie. Nie chodzi o to, że trafił do tego grona jako pierwszy, ale na pewno trafił z wielką mocą. No a poza tym - w końcu to opolanin :)
A oto moja najulubieńsza z jego piosenek, o takich właśnie kawiarnianych opolskich klimatach:


Krzysiek mówił mi nie raz:
"Na co czekasz, czemu nie jedziesz na 'ten' festiwal i na 'tamten' przegląd?"
A ja mu mówiłam:
"Nieeeee, jeszcze nie czas, muszę być lepiej przygotowana ...pojadę za rok."


Kiedyś mi mówił o fascynującej mnie piosence pewnego innego znajomego barda:
"Poproś, żeby Ci ją wypożyczył i sama ją śpiewaj, skoro dobra i taka dla Ciebie ważna"
A ja pełna wątpliwości mówiłam:
"Ale ja jeszcze do niej nie dorosłam..."

Mówi mi też zawsze:
"Wyjeżdżaj stąd, jedź się rozwijać w bardziej przyjazne miejsce, nie bierz ze mnie przykładu."
Ja uparcie jak dotąd odpowiadam:
"Kiedy mnie tu jest na razie naprawdę dobrze."

A teraz co mi mówi?: "Jedź na OPPę!"
Ja w szoku: "Cooo? Jaaaa? Na OPPę? ...??? Przecież ja jeszcze nie jestem gotowa!"
No a on do mnie tak: "Ty już wcale nie masz tak dużo czasu, taka młoda to Ty już nie jesteś w tym muzycznym świecie, lata mijają i się starzejesz..."

Heh... i miej tu człowieku autorytety... to ci zawsze zrobią zamieszanie w głowie.

czwartek, 6 maja 2010

Zwycięska Poetycko-Muzyczna Bitwa pod Gorlicami... :)

Działania bitewne rozpoczęły się o godzinie 8:00 dnia 1-go MAJA 2010 na terenie Opola. Nic wówczas nie wskazywało na to, że szalony bieg na orientację połączony z ucieczką przed prowadzącymi ekspansywne działania terytorialne Batalionami Majówkowymi, doprowadzi samotną opolską Kompanię Poetycko-Muzyczną po Złoty Gryf gorlicki. Jednak pomimo 40 kilometrów nieudolnej walki z czasem i bezradności niestrudzonych nawigatorów, Kompania dotarła w końcu do centrum walk, gdzie czekały już od rana ze wsparciem siły ŻebyNiePiekielne. Tam wspólnie stanęli na straży od lat Gorlicom nieobcej troski o literaturę kulturę i sztukę narodową.

Zagrzewana do walki okrzykami i wystrzałami ręcznymi entuzjastycznej garstki, opolska Kompania w ostatniej chwili i rzutem na taśmę stoczyła (pod okiem mistrzów) dzielny zwycięski bój.


Przez cały czas trwania wyprawy wojownicy poddani byli nielekkim próbom BŁĄDZENIA i SZUKANIA. Jednak gdy dzień chylił się już ku zachodowi wspólnie odnaleźli wreszcie gorlicką przystań,
gdzie spoczęli by nabrać sił, słuchając jakże adekwatnych słów i dźwięków poznanych tam pieśniarzy:




Rankiem 2-go MAJA Pierwszy Turystyczny Pułk Samochodowy złożony z czterech Kompanii Wokalno-Intrumentalnych, wyruszył ku wzgórzom Przemyśla, wdrapując się w okolicach południa na Zniesienie pod Kopiec Tatarski. Tam, zbunkrowani w nowo wybudowanym amfiteatrze, podczas trwającego Jarmarku do późnych godzin nocnych ćwiczyli wędrowne pieśni bojowe.


Dalej na terenie Przemyśla trwały już jedynie działania hotelowo-pokojowe i stabilizacyjne, które ostatecznie dnia 3-ego MAJA 2010, we względnej CISZY i niemalże DOMowej atmosferze, doprowadziły do zdobycia Baszty Zamkowej. Tam, pomimo ekstremalnych warunków pogodowych, została chóralnie odśpiewana ta jakże doniosła pieśń.





Gdy w końcu Turystyczny Pułk Samochodowy (tym razem złożony z sześciu Kompanii) dotarł do miejsca popasu na granicach miasta, zanim jeszcze nastąpiło rozgrupowanie szeregów, strażnik tradycji leśnych Mistrz Ceremonii herbu Ruda Wiewiórka, wspominając wspólną walkę w trudzie i chłodzie, odśpiewał rzewną pieśń zakończeniowo-ocieplającą... ach :)




A oto i ostatnia, podsumowująca grupowa warta honorowa na murach miasta... :)

czwartek, 29 kwietnia 2010

ARIADNA - czyli o tym co znajduje się pomiędzy szaleństwem i odwagą A wizją, kontrolą i celem

Usilne panowanie nad sytuacją i ciągła kontrola biegu wydarzeń (na scenie, ale nie tylko) to, jak mi się zdaje, coś bardzo NIE-POETYCKIEGO. Ale jednak z drugiej strony - przecież poezji potrzeba wizji i celu gdzieś na horyzoncie - tak jak i życiu...

Renatę Przemyk słyszałam na żywo już kilka razy, ale to co w akustycznej wersji zaprezentowała na poetyckiej scenie w Piszu [23.04.2010], to był jeden z najbardziej magicznych koncertów na jakich w życiu byłam. Pięknie zaskakująca i spontaniczna, ale jednak nadzwyczaj przemyślana forma. Stosunkowo niewiele dźwięków, sporo słów, a najwięcej symboliki.

Renata wniosła na scenę w kolorowej torbie z gazety i odziedziczonej po ojcu walizce różne swoje poetyckie "bagaże". Owinęła przestrzeń czarnym woalem i zasiadła przy zbiorze nietypowych grzechotek i dzwonków. W walizce - buty. Kilka par. Jak powiedziała "Dobre buty się na drogę przydadzą zawsze. Te są akurat do tańca. Do różańca będą później." Jedno i drugie jest w końcu rodzajem drogi, a od butów w dużej mierze zależy jak będzie się szło...

To akurat fragment wcześniejszego koncertu w Trzebini, ale zobaczcie(!), bo oddaje chociaż trochę atmosferę stworzoną przez Renatę w Piszu. Ciut niewyraźnie niestety, dlatego jest i tekst.




"Kupujesz najdroższy bilet i
Ustawiasz się do jazdy przodem
Lecz skąd możesz wiedzieć gdzie los ma
Początek swój a gdzie ma ogon

Przecież to nie ty rozkładasz te tory
Nie masz na to wpływu gdzie ich koniec
Myślisz jestem Bóg wie jak wyjątkowy
Ale mylisz się...


Co to da, że przy oknie usiądziesz
Nawet wśród niepalących
Podróż tak samo skończy się gdybyś
W korytarzu stał

O cały swój bagaż martwisz się
Nie zaśniesz skoro z tobą jedzie
Jakbyś się zachował gdyby on
Pozostał, ale zniknął przedział? (...)

Obawiasz się tylko tego czy
Twój pociąg będzie opóźniony
Czemu się nie boisz tego czy
On jedzie we właściwą stronę?

Przecież to nie ty rozkładasz te tory
nie masz na to wpływu gdzie ich koniec(...)"



Ku mojemu zdziwieniu zarówno teksty utworów z nowej płyty, refleksje międzypiosenkowe, wątki poruszane w wywiadzie, jak i cała zaskakująco swobodna formuła koncertu, wydały się nagle łączyć i wiązać w taką oto egzystencjalną tematykę:
- Na ile mamy wpływ na to co dzieje się wokół nas, w nas, w naszej twóczości?
- Czy warto w ogóle starać się trzymać to silną ręką?
- Czy bardziej panujemy nad formą, czy treścią?
- Czy może lepiej puścić twórcze wodze fantazji, pozwolić sobie na szaleństwo metaforyki i zgodzić się na niepewność co stanie się na końcu?

W wyszperanym w internecie wywiadzie dla Radia 5 [cały wywiad - ciekawy bardzo - można usłyszeć tu: http://www.radio5.com.pl/?id=1&ia=24633] znalazłam takie słowa:
"Fajnie jest, jak jest jakiś taki drobny element niepewności, że coś się jeszcze może wydarzyć. (...) mimo, że puenta zostaje podobna. (...) Ja to uznaję u siebie za oznakę dojrzałości, że dojrzałam do tego, żeby nie zamykać formy."
To ciekawe, że coś co stereotypowo jest bardziej związane z młodością niż z dojrzałością, w pewnym momencie zaczyna zataczać koło. No i jest to kolejny znak tego jak życie "odbija się" w twórczości...
A może twórczość w życiu?

A jednocześnie w jednym z tych swoich międzypiosenkowych "spacerów" w czasie koncertu w Piszu (czyli dokładnie tego samego dnia) Renata Przemyk mówi tak: "...jak ta Ariadna lubię mieć przy sobie koniec nici - gdybym daleko zaszła, żebym wiedziałam którędy wrócić."

Więc jednak okazuje się, że czegoś wolimy się trzymać ;) nawet w poezji i piosence.
No i... ja chyba jednak jestem ciągle na tym etapie.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

"PISZ i śpiewaj poezję" 23-25.04.10

Jechaliśmy do Pisza dumni i bladzi ;) Dumni, bo to w końcu SPOTKANIE LAUREATÓW Ogólnopolskich Konkursów Poetyckich i Poezji Śpiewanej. To naprawdę wspaniałe poczuć się wyróżnionym za cały zbiór swoich dotychczasowych sukcesów.
Bladzi, bo obawialiśmy się (nie wiadomo czemu) jakiegoś poważnego, oficjalnego i wzniosłej klimatu... Ale przecież nie znaliśmy jeszcze zupełnie mazur od tej festiwalowej strony, a jak wiadomo - środowisk takich w Polsce jest kilka różnych... ale o tym będzie innym razem.

Na wstępie trzeba napisać jedno - w tak królewski sposób nie zostaliśmy przyjęci chyba jeszcze na żadnym festiwalu. Czuliśmy się zadbani pod każdym względem - noclegi w niezwykłym malowniczym hotelu nad samym jeziorem, wykwintny wręcz katering od śniadania do kolacji przez ogniska i poczęstunki w garderobach, plus mnóstwo innych jeszcze podwyższających jakość drobiazgów. Aż wstyd zwracać uwagę na takie przyziemne sprawy, kiedy się jedzie degustować i celebrować poezję, ale po prostu nie da się inaczej, bo to jedna ze spraw, które zaskoczyły nas najbardziej.


Kolejne zaskoczenie wywołała atmosfera. Widowni niestety nie zapełniały tłumy... ale za to nie byli to ludzie przypadkowi. Wszyscy wyraźnie przybyli tam chłonąć treść - zarówno na prezentacje laureatów, koncerty gwiazd, jak i przed otwartą nocną scenę artystycznej kawiarenki.
Przez cały czas anioły, słowiki i pegazy poezji dosłownie fruwały po Piskim Domu Kultury wywołując niezły przeciąg... :)

Ukłony dla organizatorów, którzy opanowali to niesubordynowane muzyczno-literackie towarzystwo :) Tylko dzięki temu rano w sobotę dotarliśmy wszyscy śladami Gałczyńskiego do Leśniczówki Pranie. Tam - poetyckiej magii ciąg dalszy: zaczarowane miejsce, zaczarowani gospodarze, zaczarowany czas...
Nawet biurko K.I. stoi, jakby ten jeszcze ciągle żył. Nad biurkiem oczywiście zdjęcie Natalii. Pod biurkiem Zielona Gęś :) - dzisiaj już tylko na uwięzi.

Wybaczcie mi, ludzie, jeśli
w tych pieśniach dałem tak mało,
ze nie takie niosę pieśni,
jakie by nieść należało;(...)

Cóż, kocham światło. Promieniem,
jak umiem, wiersze obdzielam.
O gdym mógł, obym zmienił
cały świat w jeden kandelabr.(...)

Jesteśmy wpół drogi. Droga
pędzi z nami bez wytchnienia.
Chciałbym i mój ślad na drogach
ocalić od zapomnienia.

/K.I.Gałczyński, Leśniczówka Pranie, 1953/


Są na mapie Polski miejsca szczególnie związane z poezją i piosenką poetycką. Pisz, chociaż jest całkiem nieduży, jak się okazało - wpisał się do tego grona z wielką klasą. W dodatku wpisuje się też na moją własną mapę osobistych zachwytów. Z uznaniem mogę powiedzieć: "To jest PISZ. Tu się PISZE i ŚPIEWA poezję."

czwartek, 22 kwietnia 2010

Przeglądy - jak sama nazwa wskazuje - służą do "przeglądania się"

W związku z tym, że zaczyna się sezon festiwalowo-przeglądowy -> będzie to refleksja prorozwojowa :) Skłoniła mnie do niej obserwacja działań kilku zaprzyjaźnionych zespołów.
... no dobrze - własne doświadczenia też!
Poza tym dostało mi się kilka dni temu od jednego z entuzjastów mojej piosenkowej działalności, że to "sekretne" pisanie które zaczęłam też się przestało rozwijać... :)

Refleksja miała być:
Udział w festiwalach niewątpliwie może inspirować i motywować. No i wcale nie tylko udział zwycięski, czy zdobyte nagrody. Wychodzimy na scenę, słyszymy i widzimy odbiór publiczności... (lub brak odbioru :) znam z doświadczenia takie przypadki) i możemy sobie zaobserwować co się dzieje na tej linii MY-WIDOWNIA.
No i teraz wyobraźmy sobie, że kiedy już to zaobserwowaliśmy to schodzimy ze sceny i jedziemy do domu. Albo jeszcze lepiej - czekamy na werdykt: nie ma nas w nim - więc jedziemy do domu :) Jak taki algorytm, który zawsze w wyniku ma "szybko do domu!"
No i po cóż nam takie jeżdżenie? Przecież to szkoda nawet na to czasu i pieniędzy!

Rozumiem, że są takie wyjątki, tacy włóczykijowi muzycy, którzy jeżdżą na muzyczne wydarzenia wyłącznie dla frajdy, mając w nosie werdykty i komisje...
Ale nie oszukujmy się, naprawdę(!) - jeśli ktoś wychodzi na scenę, pisze i śpiewa własne utwory, to przecież nie ma siły - musi go obchodzić jak zostanie odebrany, czy to co robi jest jakościowo dobre.


Dlatego uważam [uwaga - nadchodzi prawdziwy cel tego wywodu], że podstawą takich przeglądowych wyjazdów jest coś w rodzaju TESTU LUSTRA. "Patrzymy w lustro" i sprawdzamy, czy na pewno jesteśmy godni uwagi i słuchania, czy jesteśmy takim wykonawcą jakiego sami chcielibyśmy zobaczyć i posłuchać, czy jesteśmy w ogóle prawdziwi.
Na konkursach sposobem na to "przejrzenie się" jest moim zdaniem
- po pierwsze - reakcja i uwaga publiczności
- ale po drugie - informacje zwrotne od jury.
Wiadomo, że werdykty są wypadkową gustów jurorów. Z tym nie ma co dyskutować i należy to przyjąć za fakt, skoro się do konkursu zgłaszamy. Jednak z jakiegoś powodu tymi jurorami musieli zostać...

Więc - CO NALEŻY? :)
Złapać jury ZA WSZELKĄ CENĘ, zapytać o odbiór, o informacje zwrotne, spróbować dowiedzieć się co w naszym wizerunku robi wrażenie, a co może zniechęcać, stanąć z tym (że tak powiem) twarzą w twarz!
Usłyszeć, przyjąć, przeanalizować, wybrać sobie te sugestie, które nie sprawiają, że przestaniemy zupełnie być sobą i - ROZWIJAĆ SIĘ!
To jest faktyczny zysk - i już on wystarczy, niezależnie od nagród.
Fakt, zwłaszcza przy braku wyróżnienia można usłyszeć różne zaskakujące rzeczy :), np:
- "No... tym razem coś nie zaiskrzyło na linii Ty-Piosenka-Publiczność"
- "Dziecko zmień ty sobie muzyków" (a tu się z przyjaciółmi na scenę wyszło...)
- można usłyszeć "wszystko takie samo jakieś i monotonne, powinniście większą różnorodność zaprezentować" albo "to był zupełnie nie spójny występ, każdy numer z innej beczki"
- można usłyszeć przykre "Brakowało w tym prawdy, nie byłaś autentyczna..." :/
- ale zdarza się też "to nic że nie zostaliście nagrodzeni, ktoś musiał wygrać, ale byliście świetni, róbcie to co robicie, a osiągniecie dużo".

Bardzo dobitnie polecam takie podejście - WARTO PYTAĆ! - o aranż, o brzmienie, o wizerunek, o technikę, o przekaz. To przecież takie przykre, jeśli ktoś jest piekielnie zdolny, a wygląda na scenie głupio i odstraszająco, albo zanudził serią identycznych piosenek, albo mruczy pod nosem lub kręci się przy mikrofonie co całkowicie uniemożliwia zrozumienie tekstu, albo interpretacja brzmi jakby w ogóle nie wiedział o czym śpiewa...

sobota, 20 marca 2010

Wystarczyła CHWILA NIEUWAGI :)

I oto jest bezpośredni impuls, który zainspirował mnie do tego piosenkowego pamiętnikowania -> wizyta Chwili Nieuwagi w Opolu (17.03.2010), zdobyty przez nich Złoty Wiatraczek na XX Zimowej Giełdzie Piosenki, no a przede wszystkim ich wieczorny koncert kanapowy ;)

Do Giełdy jestem zwyczajnie przywiązana emocjonalnie. Sama brałam w niej udział 3 razy, w związku z tym potwierdzam - wiatraczek jest naprawdę uroczy ;) Mimo, że wiedzie się jej różnie, to i tak co roku nie mogę sobie odmówić oglądania i słuchania, a wrażenia zawsze mnie jakoś zaskakują.
W tym roku na Giełdzie zastała nas - jak zwykle ostatnio - stylowa schizofrenia ;) czyli co wykonawca to inna osobowość i nurt. Słychać było i poezję i pop, i rock, i jazz, i klimaty funkowo-soulowe, i piosenkę aktorską... Jednak najwyżej na podium (w obu kategoriach - zespołowej i solowej) stanęli wykonawcy dość typowi dla przeglądów eliminujących do Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. Z tym że "typowi" nie ma tutaj brzmieć pejoratywnie - to dla mnie właśnie niewątpliwa zaleta tego werdyktu. Zwłaszcza, że Chwila Nieuwagi 4 dni wcześniej wygrała przecież także Yapę (ex aequo z QSZem).
_______________________
Jest to jedna z rzeczy, które uwielbiam - niespodziewane wieczorne włóczęgi pofestiwalowe :) Na szczęście mają one miejsce też i tutaj w Opolu ...
A gdzie trafili zwycięzcy po swoim sukcesie?
"Prawie pod niebo" na opolskie 10 piętro, gdzie odbył się (zarejestrowany drżącą ręką) taki oto maleńki koncert kanapowy:



...kłaniają się wędrowcom trawy,
chociaż to im należna cześć...

To moja najulubieńsza z repertuaru Chwili Nieuwagi
"Piosenka na niespanie"

środa, 17 marca 2010

"Postawmy świat na głowie... raz do roku" [Yapa, 12-14.03.2010]

Yapa... Trzy niezwykłe dni, którym (jak żadnym innym) należy się pierwszy przydługi post tego bloga. Porywająca niczym trzydniowa gorączka ;) no i... poniekąd stawiająca mój świat na głowie.

Z bólem, ale uczciwie przyznaję - chyba uzależniłam się od festiwali... :) Od tego magicznego, wyrwanego z codzienności czasu. Od poznawania na nich ludzi, którzy mnie fascynują, inspirują, otwierają mi w głowie tajemnicze skrzynie i wielkie stare szafy. Od emocji, jakie wywołuje patrzenie ze sceny w niewątpliwie różniące się oczy jurorów, pozostałych wykonawców i przygodnie przybyłych słuchaczy. Od towarzyszącej festiwalom niepokornej włóczęgi... No i taka jest w moich oczach także YAPA.

Z perspektywy wykonawcy YAPA jest naprawdę jak chrzest bojowy, jak próba charakteru :)  Granie dla yapowej publiczności jest niewątpliwie wyzwaniem, bo ona bezlitośnie testuje siłę psychiczną i dystans do siebie każdej wychodzącej na scenę osoby. Ale jeśli pomyślnie przejdzie się ten egzamin i zaiskrzy  coś, zawiąże się nic porozumienia między tymi dwiema stronami, to... po prostu wpada się jak śliwka w kompot ;)



Słyszałam takie zakulisowe narzekania, że kiedyś to Yapa dopiero była wyjątkowa, a teraz to już nie to samo... Mimo swoich 35-ciu, dla mnie Yapa ma tylko 2 lata... ale co roku się w niej zakochuję!! Ładuje się na niej twórczo. I twierdzę, że nie zna Yapy ten, kto przychodzi tylko na jeden nocny koncert, choćby tak przychodził od 35 lat. Zna ją ten, kto w nią wsiąka od piątku do niedzieli, komu zaciera się granica między schroniskiem, a niewygodną yapową ławeczką, kto słucha, śpiewa, okrzykuje wykonawców i dyskutuje z nimi z widowni, a potem wznosi z nimi barowe toasty... Ale - pewnie na szczęście dla tej wyjątkowości - zdarza się ona tylko raz do roku.