Są tacy wykonawcy, którzy bez sześciu oktaw wokalu, bez "doktoratów" z brzmienia i aranży, po prostu kupują nas osobowością. Mają w sobie coś co sprawia, że się od nich nie można oderwać. No i wychodzi na scenę taki łysy, pofałdowany, mruczący... ale swoim genialnym balansem na granicy ironii i bezczelności rozkłada towarzystwo na łopatki :)
Bukartyk to niewątpliwie jeden z tych, którzy są najlepsi na żywo. Natomiast Zapiecek to jedno z tych miejsc gdzie publiczność jest "żywa", nie pozostaje dłużna i wchodzi w zaczepną grę z artystą. Połączenie tych dwóch czynników daje wrażenia gwarantowane.
Otóż rzekł mi dnia 5 lutego 2011 rzeczony artysta zapieckowy już po koncercie i trzech bisach, że kiedyś tak powiedziała mu Ela Zapendowska:
"Bukartyk, ty się przypadkiem nie ucz śpiewać, bo wszystko zepsujesz!" :D
Posłuchał. Trwa w tym przekonaniu. A w dodatku szerzy on taką niewątpliwą mądrość ludową, że jeśli artysta ma coś do przekazania, jakąś opowieść, kawałek siebie, to nie jest ważne, że nie pasuje do scenicznych standardów i "sopran koloraturowy" do szczęścia i sukcesu nie jest mu potrzebny...
No naprawdę, nie mogę się z tym nie zgodzić. :D
Z dedykacją dla tych wszystkich, którzy "swoje obrazki zbyt szybko wyrzucają na śmietnik" - "Miś". Nie sądzę, żeby kiedyś udało mi się go usłyszeć w bardziej odjechanej i spersonalizowanej wersji niż na koncercie w Zapiecku.
czwartek, 10 lutego 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)