niedziela, 26 września 2010

Poezja - tym razem w Dolinie - i o tym czego do poezji potrzeba niezależnie od wysokości nad poziomem morza...

Rzekł raz Michał Łangowski, w ramach komentarza moich poczynań festiwalowych:
- My wiemy, że śpiewanie poezji to dolina, ale żeby tak od razu festiwal po imieniu nazywać... ;D

Pomylił się na szczęście, bo poezja na Dolinie Poetyckiej zdecydowanie doliny nie sięgnęła, ani żadnej innej niziny, a tym bardziej depresji! ;) Jak na "poezję" to było dziarsko, buntowniczo, chwilami wręcz kabaretowo :) Nie było to może miejsce, gdzie Poezja wypełnia powietrze, ...mam też drobne wątpliwości czy wypełnia widownię i kulisy..., ale scenę - na pewno tak! Jednak sama Warszawa okazała się dosyć nam odległa - może jeszcze, a może w ogóle...
Pozostały szczególne dwa wspomnienia.
Pierwsze damskie ze sceny - Justyna Panfilewicz - najlepszy moim zdaniem głos z Doliny (dosłownie i w przenośni) ;) no i przede wszystkim nowe dla mnie "nie-turystyczne" oblicze Łodzi (nie ujmując oczywiście nic a nic temu turystycznemu, bo wielbię je wielce i niezmiennie! ;*). Oto i "Walczyk" z tekstem Agnieszki Osieckiej, w wykonaniu Justyny:

Drugie wspomnienie jest męskie i zakulisowe - Waldek Pawlikowski - bard i jego niepokorna jak zwykle twórczość. Piosenkę (jego moją ulubioną) można było oczywiście usłyszeć też na scenie :) dużo bardziej pasowała jednak do tej oto sytuacji:

[Znowu KONKURS :)
Kto zgadnie, kto się tam tak w międzyczasie do picia "po ojcu" przyznaje? ...przeszkadzając mi zresztą w rejestrowaniu, no ale cóż, takie prawo śpiewania w sytuacjach wieczorno-piwnych, że właściwie nie ma ono praw... :) dlatego ów deklarujący picie głos "z zaświatów" serdecznie pozdrawiam!]


"Trudno tak na trzeźwo jest zmienić świat w poezję..." - PRAWDA czy FAŁSZ?
Myślę sobie, że można być pijanym na wiele sposobów i różnymi rzeczami. :) A w ramach pieczątki na tej refleksji - wiersz, który znalazłam całkiem niedawno.


Władysław Broniewski

"Poeta i trzeźwi"

Bije czarna godzina,
Czarny wiersz się poczyna.
Dajcie mi ludzie trzeźwi,
Szklankę mocnej poezji,
Szklankę mocnego wina.

Łypią trzeźwi znad kufla:
„Dobrze, niech się nam uchla,
poczekamy do świtu,
czy zażąda kredytu?”
Brzęk! Stoi czarna butla.

Wypiłem do dna z gniewem,
upiłem się i śpiewam,
wkoło łypią ponuro,
nikt nie nuci do wtóru,
drugą szklankę nalewam.

Wasze zdrowie przytomni!
nie podchodźcie wy do mnie:
gdy tę szklankę wypiję,
to was wierszem zabiję,
a chcę o was zapomnieć.

Obstąpili mnie wkoło,
a ja trzyma się stołu,
trzecia szklanka wypita,
i stół rusza z kopyta,
lecę w gwiazdy i wołam:

„Witaj, piękna przygodo!
Witaj gwiezdna pogodo!”
Wplątany w włosy komet,
chwytam cienie Andromed,
patrzę w Łuny twarz młodą.

Gwiazdy, gwiazdy przepuśćcie,
pieśni szukam w tej pustce,
wylewam z butli czarnej
wino w pył planetarny,
ale milczą czeluście…

I ocknąłem się rano,
twarz miałem krwią zalaną,
trzeźwi nade mną stali,
bili mnie i pytali
co za wino dostaną?

Odrzekłem: „W jednej piersi
mieści się świat najszerszy,
gdy się miłość poczyna,
tej mi trzeba, nie wina,
i bez niej nie ma wierszy”

czwartek, 16 września 2010

Muzyka w kolorze blue.... [Polski Dzień Bluesa]

Blues zawsze gdzieś we mnie grał i był mi bliski. Są tacy, którzy mówią, że to mocno słychać, ale są i tacy, którzy mówią, że to dobrze, że nie słychać tego za bardzo... :) Staram się mieć dystans do jednego i do drugiego. Nigdy nie próbowałam na siłę nikogo przekonywać do jakiegoś stylu w muzyce. To przecież byłoby coś w rodzaju przekonywania do uczuć - sugerowanie, że się powinno coś czuć lub nie powinno... Zupełnie bez sensu.
Dlatego też coraz bardziej przekonuję się do tego, że blues to jednak jest stan umysłu. Chociaż z drugiej strony można by to powiedzieć też o jazzie, o funky, o folku, rocku, soulu, czy poezji... o wielu wielu innych muzycznych przestrzeniach. Muzyka w końcu wypływa gdzieś z bardzo bardzo głęboka.



Czemu o bluesie akurat dziś? Otóż właśnie 16 września (w rocznicę urodzin B.B.Kinga) Polskie Stowarzyszenie Bluesowe ogłosiło Ogólnopolski Dzień Bluesa - już piąty.
Trójka przez cały dzień grała in blue, a wieczorem w Studiu im.Agnieszki Osieckiej odbył się koncert "W hołdzie Tadeuszowi Nalepie". Cudny! Breakout odkryłam na nowo tego lata, a właściwie przede wszystkim Mirę Kubasińską. Bo Mirą zaraziło mnie pewne szalone dziewczę rodem z Bieszczad :) ...A było to tak:



I jeszcze jedna - tym razem w oryginale:


Miejsce, które widać na nagraniu, to oranżeria w Zamku Kliczków k. Bolesławca. Tam w sierpniu odbył się XX Festiwal Blues Nad Bobrem, a w trakcie festiwalu warsztaty muzyczne. 180-ciu warsztatowiczów zgromadzonych na terenie zamku, niezwykli wykładowcy (24h na dobę w tym samym zamku), wszędzie muzyka, koncerty, jamy (ten na nagraniu to wersja bardzo kameralna, a codziennie niezły ruch był też na dużej scenie). Coś takiego nie zdarzyło mi się chyba nigdy wcześniej. Ilość wrażeń, ludzi i dźwięków ciężka do ogarnięcia nawet przez całe 10 dni.Ale największe szaleństwo odbywało się w Królewskim Apartamencie... Naprawdę chwilami serce traciło nam łączność z rozumem... Całe życie z wariatami! :) To było najwspanialsze drużynowe śpiewanie na świecie - "radość nie zapomina o tych, którzy zapominają o sobie", prawda? Przez tą radość, szanowne wariaty ze zdjęcia, będę za Wami tęsknić jeszcze długo długo długo...

[Dygresja będzie - ale dla mnie to spore odkrycie ostatniego roku, może dwóch. Jeżeli ktoś chce żeby to, co robi muzycznie brzmiało chociaż w miarę, chociaż trochę profesjonalnie, to musi się tego nieustannie uczyć, a najlepiej -> uczyć od mistrzów. Jak sportowiec, który - owszem - ma talent, ma pasję, startuje w zawodach i jest oklaskiwany przez kibiców, ale mimo tego - spędza codziennie długie godziny na treningach.]


Blues Nad Bobrem to wydarzenie, które tworzy historię i kształtuje naprawdę szczególne środowisko artystyczne. Przez te 20 lat przewinęła się przez niego taka masa sławnych artystów, że ciężko wszystkich wymienić... No a przede wszystkim - jak głosi wspomnieniowy reportaż - panuje tam "niezwykły duch bluesa, który łamie wszelkie bariery, łączy ludzi i zagrzewa serca..." Jeśli tylko możecie - przyjeżdżajcie tam koniecznie wszyscy w przyszłym roku! Ja będę. :)

poniedziałek, 6 września 2010

dość jest wszystkiego, dojść można wszędzie... - czyli muzyczna scena na najwyższym poziomie :)

Zdecydowany nadmiar wrażeń i emocji... Jedne jeszcze nie zdążą przeze mnie przepłynąć, a już napływają kolejne. Dlatego, żeby znaleźć złoty środek między wcześniejszymi ciągle nie opisanymi wspomnieniami, a tym co najświeższe - tym razem będzie o wydarzeniu, którego echo grało we mnie chyba najdłużej z wszystkich wtym sezonie...


Tydzień temu w Bukowinie Tatrzańskiej odbyła się Muzyczna Zohylina - III Otwarte Spotkania Artystyczne. Najwyżej położona nad poziomem morza scena, ale poziom wykonawców konkursowych, jak i wieczornych gwiazd też nie pozostawiał niczego do życzenia.


Gwiazdy i Tatry widać ze schroniska Głodówka, jak z żadnego innego miejsca - zapierające dech. Zapierająca dech atmosfera, towarzystwo (doborowe!), wszystkie usłyszane dźwięki, kilka głosów (wcale nie koniecznie śpiewających) które nadal słyszę i pamiętam (głosów akurat dosyć niskich...). Wszystko działo się jednak na takich wysokościach, że prawdę mówiąc ciężko z nich szybko zejść i trwam na nich do dziś :)

Na pierwszym miejscu podium konkursowego Chwila Nieuwagi (a właściwie to trochę ponad podium) :) Zaraz za nimi - my - cudem docierając na czas z "bardzo odległej stacji".
Jak głosi uchwalony przez kworum kodeks wzorowego gracza festiwalowego - kto wygrywa konkurs, ten przegrywa wino... ;)


Oto zagrana na specjalne życzenie piosenka Chwili Nieuwagi - moim zdaniem najbardziej zohylinowa - to pewnie przez jej folkowość. Jednak na scenie została zaprezentowana rok temu.
"Od ostatniej niedzieli"
sł. Jan Kasprowicz



Na najwyższym miejscu podium wariacko-wieczorowego Bartek Z. "Człowiek Kapodaster" :) oraz wszystko to, co podniosło za sobą aż na pierwsze piętro to niewinne z pozoru podnoszenie tonacji...
Na pozycji drugiej - masowe Głodówkowe śpiewanie, prowadzone przez absolutnych mistrzów ceremonii w tej dziedzinie :) do obejrzenia piętro niżej.


Kto spostrzegawczy
mógł wyłapać ten dialog
już w końcówce
poprzedniego filmu:
"Bartek Z:
- A czy ja mogę kołysankę
poprosić? Baaardzo proszę.
Andrzej C:
- Ale nie mam kapodastra..."
A po prawej zaskakujący
efekt tej rozmowy :)

"A kiedy mi przyjdzie..."
sł. M.Konopnicka



Są takie piosenki, które podrywają w kierunku grającego stolika całe zgromadzone w okolicy towarzystwo. To jedna z nich "Piosenka w samą porę" Lubelskiej Federacji Bardów. Tu po lewej fragment w wersji "słoniowej" :) - wspomniani już moi ulubieni mistrzowie wieczorno-piosenkowej ceremonii (prawda że ciężko stwierdzić, który najstarszy?) ;) Towarzyszy im dośpiewujący tłum (jak to tłum - z różną czystością) :)




"Siła złego, więc przy dobrym chcę siedzieć stole(...) Droga może być celem, sama droga jest celem."

Cytując Egona, życzę czytającym co by "nie schodzili z wysokości..." :)
Dla całej Zohyliny ta piosenka: